#TerazAnimacja
Wszystkie newsy
ENGLISH
1
15. 03. 2023. Wydział
Operatorski

Rok 2021 i 2022 należał do nich – twórców animacji. Za sobą mają międzynarodowe nagrody i pokazy, a co w planach? Wywiad z naszymi absolwentkami i studentami Filmu Animowanego i Efektów Specjalnych.

Spotkaliśmy się z Julią Orlik (JESTEM TUTAJ, TO NIE BĘDZIE FILM FESTIWALOWY), Yelyzavetą Pysmak (JA I MOJA GRUBA DUPA), Katarzyną Małyszko i Szymonem Ruczyńskim (PUSZCZA: DYPTYK), aby porozmawiać o pracy nad filmami, sukcesach i... obawach.

Cieszę się, że udało się nam spotkać w tym składzie, ponieważ mam poczucie, że Wasze animacje opowiadają o ważnych sprawach społecznych i ideologicznych. Ostatnie dwie animacje Julii Orlik, JESTEM TUTAJ (Nagroda Specjalna Jury Festiwalu Poitiers, Nagroda Jury FF Slamdance, Złoty Gołąb DOK Leipzig, Wyróżnienie Krakowskiego Festiwalu Filmowego) oraz TO NIE BĘDZIE FILM FESTIWALOWY (pokazy na Animafest w Chorwacji, Tirana IFF w Albanii, DOK Leipzig, Nagroda Brązowego Animusza Festiwalu ANIMATOR w Poznaniu), zrobiły nie tylko na mnie wrażenie, ale też na festiwalowej publiczności. Dwa filmy skrajnie rozbieżne pod względem tematu, ale oba sowicie nagradzane. JESTEM TUTAJ - przejmujący obraz umierania, a TO NIE BĘDZIE FILM FESTIWALOWY – komiczna pochwała studenckiej codzienności. W jaki sposób, jako młoda twórczyni, odnalazłaś się w tak skrajnych światach?

Julia: Bardzo lubię humor i dobrze się czuję robiąc filmy “na wesoło”. Najbardziej lubię łączyć dramat z komedią. JESTEM TUTAJ był pierwszym filmem zrobionym całkowicie na poważnie, ale sam pomysł i tematyka tego wymagały. Z kolei TO NIE BĘDZIE FILM FESTIWALOWY wynika z tego, jaki był JESTEM TUTAJ. Był też odpowiedzią na to, co się działo później. Przez dwa lata cały czas dostawałam maile: festiwal, nagroda, festiwal, nagroda... W tym czasie robiłam film dyplomowy i to się okazało, po prostu, przytłaczające. Pojawiła się pewna presja, którą sama na siebie narzuciłam i stąd powstał FILM NIEFESTIWALOWY.

JESTEM TUTAJ zdobyło naprawdę mnóstwo nagród. Skąd powstał pomysł na ten film?

Julia: Pomysł wykluwał się bardzo długo. Byłam wtedy na IV roku studiów. Na początku miałam zupełnie inny plan: dynamiczny film, robiony w technice papierowej, o młodej bohaterce, zupełnie coś innego. Ostatecznie ewoluowało to w JESTEM TUTAJ. A jeden kadr, ponieważ scenariusz skończyłam pisać na początku czerwca, a egzamin miałam we wrześniu. Wiedziałam już, że nie jestem w stanie zrobić obszernej scenografii, więc to musiało być jedno pomieszczenie i jeden kadr, żeby nie martwić się ustawieniem kamery. To pięknie połączyło się z fabułą tego filmu, ale wynikło właśnie z pragmatycznego podejścia: “muszę zdążyć na egzamin”.

Wspomniałaś o kontekście pragmatycznym pracy twórczej, który przekłada się na interpretację filmu. Określiłabym go jako jednokadrowy pejzaż umierania. Dla mnie nie tylko staruszka jest jego bohaterką, ale dramat śmierci dotyka również tych, których nie widać w kadrze, lecz słychać ich głosy.

Julia: To prawda, zależało mi na tym, żeby mimo skupienia na kobiecie w centrum kadru, opowiedzieć też historię ludzi dookoła niej. To od początku było dla mnie ważne, ale znowu odezwał się rozsądek "Julia, każda postać to dodatkowa animacja ruchu ust, dodatkowe głowy do wyrzeźbienia, nie mamy na to czasu, musi być inne wyjście, inny sposób na tę opowieść’". I okazało się, że był. Dlatego właśnie postacie dookoła są w nieostrości, a kiedy są blisko łóżka ich głowy są poza kadrem. Oczywiście, gdyby nie pasowało to do tej historii, nie zdecydowałabym się na ten zabieg, jednak gdyby nie ograniczenie czasu możliwe, że nawet nie rozważałabym innej opcji narracyjnej. U nas w Szkole mamy całkowitą swobodę i dowolność: nie mamy narzuconego tematu, metrażu ani techniki. Z jednej strony to super, z drugiej, jest to czasami przytłaczająca wolność, ponieważ nie ma punktu zaczepienia. Mój proces koncepcyjny trwał tak długo, że tym punktem zaczepienia, moim ograniczeniem, stał się czas, a raczej jego brak, bo termin zbliżał się nieubłaganie. To była moja rama, w której musiałam się zamknąć i myśleć.

Z kolei Twój film – JA I MOJA GRUBA DUPA - można by osadzić w nurcie ciałopozytywności. Nie tylko rozumianego jako akceptacja swojego ciała, ale również jako – po prostu – akceptacja samego siebie. Powiedz, czy spotkałaś się już z taką interpretacją? Jak wpadłaś na pomysł Twojego filmu?

Yelyzaveta: Spotkałam się już z tą interpretacją. W moim przypadku miałam jednak problem z nurtem ciałopozytywności, ponieważ w pewnym momencie totalnie on mi nie pomógł. Teoretycznie mógł pomóc, ale te wszystkie króliczki mówiące w Internecie "jesteś piękna" ocierały się o infantylizm. Nic z tego nie wynikało. Mi się jednak wydawało, że ten problem jest głębszy i to z wielu stron. Miałam też plan by zrobić śmieszny film w tamtym roku, a brakowało mi w nurcie myślenia o problemach z odżywianiem drobinki humoru. Bo cały problem rozgrywa się właśnie w głowie. Jest mnóstwo problemów na świecie i myśli, którymi można się obsesować, a tyle cierpienia i stresu wynika z powodu jakiegoś tam pączka? Jak przyjęłam taki punkt widzenia to o wiele prościej można powiedzieć sobie "ok, get over it"! Zrobiłam ten film również dla siebie, żeby to trochę obśmiać i rzeczywiście się udało.

Twój film o bezpośrednim tytule doceniono II Nagrodą w konkursie La Cinef MFF Cannes. Rzeczywiście, konwencja gry w stylu lat ‘90., którą przyjęłaś, dodaje elementu komediowego. Ale z drugiej strony w grze chodzi o walkę i życie, a to sugeruje powagę sytuacji. Dlaczego wybrałaś tę konwencję?

Yelyzaveta: Wnika to z tego samego powodu, o którym Julia powiedziała w kontekście jednego kadru. Chciałam popisać się animacyjnie, ale nie było czasu. Musiałam to zrobić w miarę zwarty sposób. Od dawna chciałam porobić pixel art, dlatego stwierdziłam, że wreszcie go zrobię. Co prawda, i tak zajęło mi to dłużej, niż planowałam, bo bardzo długo ją poprawiałam, aby zawrzeć w niej różne smaczki. Naprawdę, to wszystko wynikło z braku czasu.

Dochodzimy zatem do wspólnego wniosku, że presja czasu pomaga kreatywności.

Yelyzaveta: To prawda. Jeszcze w kontekście gry chciałabym dodać, że ta konwencja pasowała mi, ponieważ moim wcześniejszym pomysłem na główny wątek filmu było przytłoczenie numerami. Kiedy masz schizę na odchudzanie, to zaczyna się dziwna matematyka, która nad tobą wisi. Przez cały czas liczysz kalorie i to przeciąża mózg. Nie rozumiem, jak ludzie mogą tak żyć przez dłuższy czas. Dlatego konwencja gry, przechodzenie “leveli”, zdobywanie “hp” było moim podświadomym skojarzeniem.

Jeśli rozmawiamy o ramach, w których pracujecie, to jestem ciekawa Waszego partnerskiego projektu. Stworzyliście piękny, dualistyczny portret Puszczy Białowieskiej w PUSZCZA: DYPTYK. Czemu wybraliście na bohatera filmu naturę i jak doszło do Waszej współpracy?

Szymon: Zaczęliśmy współpracę, ponieważ wracaliśmy razem z imprezy i rozmawialiśmy o tym, że ja jestem z Białowieży, a Kasia z kolei udziela się aktywistycznie. Dyskutowaliśmy o wycince w Puszczy. Ten konflikt jest bardzo ciekawym zagadnieniem, do którego chcieliśmy dołożyć coś z naszej strony. To było jeszcze na pierwszym roku, dopiero się poznaliśmy i powiedzieliśmy, że kiedyś zrobimy o tym film. Zakładaliśmy, że albo realizacja się nigdy nie wydarzy, albo wydarzy się za wiele lat. Ale już na drugim roku ja nie miałem pomysłu na film, a Kasia miała jakieś wstępne założenia. Wtedy pomyślałem: "Kasiu, a może zrobimy ten film, o którym rozmawialiśmy rok temu?".

Kasia: Tak było. Pomysł rzucony niby żartem przerodził się w konkretne plany. Dla mnie to była propozycja nie do odrzucenia. To było nasze marzenie, a ja bardzo chciałam zrobić film zaangażowany, dotyczący przyrodniczego tematu. Konflikt o Puszczy wydawał się palący i aktualny.

Wasz film zdobył Nagrodę Jeża dla najlepszego filmu krótkometrażowego Festiwalu “Nature & Environnement” we Francji. Czym dla Was jest natura i Puszcza?

Kasia: Co ciekawe, ja w Puszczy Białowieskiej byłam pierwszy raz dopiero przy realizacji naszego filmu. Nie mogę powiedzieć, że tak jak Szymon, mam od dziecka z nią związek emocjonalny, taki bezpośredni. Natomiast pierwszym sygnałem, że natura to jest coś absolutnie wyjątkowego pochodzi od mojej mamy. Zawsze jak widziała, że we Wrocławiu, skąd pochodzę, wycinane jest kolejne drzewo, to się bardzo denerwowała. Mówiła, że widzi, że drzewo żyło, tylko po prostu ktoś chciał wybudować budynek i trzeba było je ściąć. Wtedy byłam na etapie zaangażowania w los zwierząt i nie budziło to jeszcze we mnie takich emocjonalnych reakcji, jak teraz. Później, kiedy zrozumiałam, jak ogromną wartością jest las, zwłaszcza ten o charakterze naturalnym, stary, zrozumiałam, że wycinka jest krzywdą, której nie można cofnąć. Porządny aktywizm zaczęłam uprawiać już po realizacji PUSZCZY: DYPTYKU. Wcześniej to były minimalne działania. Mimo to, widząc fotografie, słysząc wypowiedzi osób, które opisywały, co się w Puszczy dzieje, czułam z tym emocjonalny związek.

Szymon: Puszcza to miejsce, w którym się wychowywałem, dlatego bardzo przeżywałem konflikt o wycinkę. Chociaż wielu mieszkańców opowiada się za eksploatacją lasu, należę do osób przeciwnych temu podejściu. Zachowajmy to, co mamy i pozwólmy się Puszczy zmieniać. Jeszcze mocniejszy związek z nią poczułem, gdy przeniosłem się do Łodzi. Nie widziałem jej na co dzień. Zacząłem też więcej podróżować i zobaczyłem, że inne lasy nie wyglądają, tak jak Puszcza. Wciąż "uczę się" Puszczy i dostrzegam coraz wyraźniej, jak bardzo niezwykły i wyjątkowy jest ten obszar. Konflikt o wycinkę w Puszczy widzę też w kontekście współczesnej tendencji podporządkowywania sobie wszystkiego. Próbujemy okiełznać naturę i ją niszczymy, powodujemy zmiany klimatyczne. Wiąże się z tym smutek, o czym Kasia wspomniała, że możemy to bezpowrotnie stracić. Nasz film powstał właśnie z takich emocji.

Rozmawiamy o konflikcie, dlatego chciałabym nawiązać do Twojej najnowszej animacji W LESIE SĄ LUDZIE, która również opowiada o lesie, ale w kontekście kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Powiedz, jak powstał pomysł na film, który otwiera napis "oparty na relacjach świadków i własnych przeżyciach".

Szymon: W filmie występuje las, ale temat jest zupełnie inny. Cieszę się, że PUSZCZĘ: DYPTYK zrobiliśmy wcześniej, ponieważ w tym momencie w Puszczy widzę już całkowicie inny krajobraz. Nadal mnie zachwyca, ale jest to w pewien sposób skażone wydarzeniami, które miały tam miejsce. Gdy jadę do Puszczy, to myślę cały czas: tu się ukrywali uchodźcy, tutaj próbowaliśmy dotrzeć do nich z pomocą, a tutaj służby ich złapały. Jesienią 2021 roku na przygranicznych terenach, w tym w Białowieży, wprowadzono "patostrefę", czyli obszar objęty stanem wyjątkowym. Zacząłem wtedy znów częściej przyjeżdżać do domu. Brałem udział w tak zwanych akcjach leśnych: kiedy było wezwanie od ludzi potrzebujących pomocy, to staraliśmy się do nich dotrzeć. Widziałem tych ludzi, dzieci w lesie. Patrzyłem w ich oczy i to jest obraz, który na zawsze ze mną zostanie. Oczy tych dzieci. Czułem, że muszę opowiedzieć o tym, wyrzucić to z siebie w animacji. To co się tam wciąż dzieje, to zbrodnia popełniana przez polskie i białoruskie służby mundurowe. Ludzie wciąż tam umierają, ale temat zniknął ze świadomości społeczeństwa. Ten film wziął się z niezgody na ten stan rzeczy.

Wasze animacje łączą się we wspólny katalog filmów na zaangażowane tematy, a kwestie, które zostały w nich poruszone są dotkliwe. Dlatego ja chciałabym zadać Wam prowokujące pytanie. Czy mielicie kiedyś wątpliwości związane z tym, że animacja może okazać się zbyt słabym narzędziem, aby opowiadać o tak ważnych sprawach?

Yelyzaveta: Myślę, że jesteśmy teraz na pewnego rodzaju złomie. Obecnie animację można zrobić w zupełnie łatwiejszy pod względem technologicznym sposób. Nawet samemu. Nie było to dostępne jeszcze nawet dla naszych profesorów. To oni, jako pierwsi, uczyli się komputera i innych instrumentów, aby później być w stanie przekontrolować ten proces. Animacja jest kosztowną zabawką, również pod kątem czasu, który należy na nią poświęcić. Odnoszę wrażenie, że wcześniej, aby móc zaangażować wszystkich pracowników i ich opłacić, trzeba było robić “pewniaczki”, czyli animacje dziecięce, które najlepiej działały. Myślę, że jeszcze za mało czasu upłynęło, aby ludzie zaczęli rozumieć, że animacja nie jest dla dzieci. Usłyszałam od znajomego taki komentarz: “Chodzą sobie małe demiurgi i robią swoje małe światki”. Pokazują oni sekundy, ale nie jest to sekunda uchwyconej rzeczywistości. Jest to sekunda określonego świata, ułożonego według pewnych reguł. Animacja jest formą bardzo wszechłonną. Obserwuję, co się dzieje w świecie technologii i konkretnie w kontekście animacji patrzę na Artificial Intelligence z zaciekawieniem. Bo kurs wymiany 10 sekund animacji, co równe jest 10 godzin życia (który jeszcze nie jest najgorszy) jest stanowczą przesadą. W przypadku animacji uważam, że fakt, iż jeszcze stanieje ta siła opowiadania historii na swoich zasadach, pozwoli nam skupić się na tym, co chcemy przekazać. Wiadomo, nie jest to Panacea, każda dobra sztuka wymaga uwagi. Również w ten sam sposób można, nawet za pomocą nowych technologii, spędzić tyle samo nad zastanawianiem się nad stylem filmu. Po prostu myślę, że już narzędzia komputerowe otworzyły drogę do bardziej dostępnej i autorskiej animacji, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby ludzie przyzwyczaili się do tej formy i zaczęli brać ją na serio.

Szymon: Siłą animacji jest to, że o pewnych sprawach można mówić w mniej dosłowny sposób. Film aktorski, najczęściej, jest bardzo dosłowny. My, animatorzy, możemy od tego uciec. W PUSZCZY: DYPTYKU zrobiliśmy satyrę, a przy filmie W LESIE SĄ LUDZIE mogłem odciąć temat od konkretnego, politycznego powiązania: tutaj Polska, a tu Białoruś. Polityka od razu się w to miesza, jak tylko zaczynamy o tym rozmawiać. W animacji przedstawiłem po prostu ludzi, którym przyporządkowałem tylko umowne kolory, co pozwoliło mi na ujęciu sedna problemu - skupienie się na dramacie ludzi, bez znaczenia, kim są, skąd pochodzą. Możemy plastyczną formą odpowiednio komentować temat, o którym chcemy opowiedzieć. Czasami animacja jest lepszym środkiem wyrazu.

Yelyzaveta: Animacja jest bardzo giętka. Każda forma odpowiada sposobowi opowiadania. Film aktorski jest dobry do opowiadania rzeczywistości jaka ona jest. Jesteś jej obserwatorem. A w animacji jesteś myślicielem i uruchamiasz wewnętrzne figury. Chociaż to nie musi być konieczne. Mam wrażenie, że Julii animacje są bardzo filmowe.

Julia: Moje myślenie zawsze było bardziej fabularne i klasyczne, ale to też ze względu na technikę, w jakiej pracuję. Animacji lalkowej chyba najbliżej do filmu aktorskiego, chociaż akurat powodem, dla którego pracuję w technice "stop motion", jest fakt… że nie umiem rysować :). W moim przypadku nie było zarzutów, ale były pytania: dlaczego JESTEM TUTAJ nie mógłby być filmem aktorskim albo dokumentalnym? I oczywiście mógłby być tak zrealizowany, ale to byłby już inny film. Osobiście mam poczucie, że filmowanie tego, jako dokument, byłoby już przekroczeniem pewnej granicy. W takim przypadku konieczne byłoby postawienie kamery blisko żywego człowieka i wejście w intymność prawdziwych ludzi. Ja robię lalki i one symbolizują prawdziwych ludzi, nie wchodzę przy tym w prywatne dramaty. Dzięki temu mogłam podejść naprawdę blisko i pokazać coś prawdziwego, jednocześnie nie mając dylematów moralnych.

Kasia: Przewrotnie, często stosuje się techniki animacji do opowiadania o traumach i robi to większe wrażenie niż sceny odtworzone aktorsko. Przykładem jest chociażby wykorzystanie fragmentów animowanych w filmach czy serialach, gdy opowiada się o dramatycznym wspomnieniu. Chcemy oddać pewną wrażeniowość, a nie dosłowną przemoc, która pokazana na ekranie po chwili staje się nieznośna. Dobrym przykładem jest serial “Black Earth Rising”, który jest stricte aktorski, ale o traumach opowiada się za pomocą malarskiej animacji. Pracuje się na odczuciach, a nie dosłowności. W filmie aktorskim taki efekt można osiągnąć poprzez silną stylizację. Tymczasem w animacji tej stylizacji nie czuć, ponieważ, tak jak wspomniała Yelysaveta, film animowany tworzy rzeczywistość od zera. Niezależnie, czy świat będzie czarno-biały czy złożony z prostych kresek, wybór formy odczuwamy jako integralną część opowieści. Przypomniał mi się też film “Anomalisa”, w którym była scena seksu i w życiu nie czułam się tak speszona wchodząc ludziom do sypialni, jak widząc dwie lalki w tym filmie. Wiadomo, że często wchodzimy w przestrzeń intymną, ale w trakcie oglądania tego filmu odwróciłam nawet wzrok, bo poczułam, że zaglądam komuś do sypialni. Myślę, że jest to dowód, że nie ma takiego tematu, którego nie można poruszyć w animacji. W przypadku PUSZCZY: DYPTYKU pojawił się zarzut, że nie jest to wybitny pomysł, aby odtwarzać naturę, ponieważ szumiące liście z przebijającym światłem są naturalnie tak piękne, że mimetyczne odtworzenie przyrody może okazać się bezsensowne. Ale animacja daje szerokie pole do pewnej wybiórczości, decyzji reżyserskich. Nie trzeba mimetycznie odtwarzać liści, aby znaleźć sposób na pokazanie apoteozy przyrody.

Yelyzaveta: To cała siła malarstwa plus siła literatury plus siła muzyki, a nawet choreografii, w jednej pigułce. W animacji najlepsze jest to, że można wykorzystać tę wrażeniowość. Można korzystać z dorobku historii sztuki, ale robić też swoje. Ja uważam, że pytanie, które nam postawiłaś ma charakter czysto socjalny. Ludzie mają swoje przyzwyczajenia, pewien schemat w głowie i preferencje oglądania. Powstają seriale animowane, również na Netflixie, pytanie dotyczy zawsze kosztów. Niestety, to w dalszym ciągu jest bardzo droga "zabawa" jeżeli już jechać na full skalę.

Wspomnieliście o tym, że współcześnie jedna osoba może zrobić niemalże całą animację, ale ta praca składa się z długotrwałego procesu podzielonego na różne etapy: myślenie, kreowanie, "dłubanie", zdobywanie nagród... Który etap jest dla Was najbardziej przyjemny?

Kasia: Chyba jednak dłubanie. Jestem starsza od moich koleżanek i kolegów z roku, wcześniej skończyłam inne studia i szukałam swojego miejsca w świecie filmu. Ale wiedziałam, że to mnie absolutnie fascynuje. W pewnym momencie odkryłam, że animacja jest dziedziną, która łączy wiele moich pasji: fotografię, film i właśnie dłubanie. Od dziecka lubiłam wycinać, przyklejać, rzeźbić, choć nie były to wybitne prace. Ale nie muszę być wybitna w danej dziedzinie, żeby ta technika sprawdziła się świetnie w filmie animowanym. To jest dla mnie najprzyjemniejsza część, kiedy mam już scenariusz i mogę przejść do pracy. Oczywiście, przychodzi również moment znużenia, zmęczenia materiału, zwątpienia we wszystko, nienawiści do postaci, papieru, skalpela. Nie lubię pisać scenariuszy, a z kolei postprodukcja też mniej mnie cieszy. Wiadomo, że miło jest otrzymać pozytywny feedback czy nagrodę, czy po prostu pojechać na festiwal, aby poczuć się twórcą. Zajęło mi to lata, aby móc samą siebie nazwać artystką. Dalej mi to przychodzi z trudem, dlatego ten etap też jest potrzebny i pomocny w budowaniu pewności siebie.

Szymon: Mnie też najbardziej cieszy już sam moment realizacji filmu. Wymyślanie, kreatywna strona jest fajna, ale często męcząca. To jest duży wysiłek intelektualny. Kiedy wszystko jest zaplanowane i ułożone, jest gotowy scenariusz i animatik, pozostaje to po prostu zrobić - i to jest super. W szkolnym systemie, być może też trochę z naszej winy, zawsze jest presja czasu, bo chcemy zrobić sami wielkie dzieło. Najczęściej jest to też bardzo mozolna praca. Ale gdy już siedzę i animuję, to zdarzają się te momenty, kiedy znowu czuję tę radość, chęć zabawy ruchem. Żałuję, że pracuję w sposób, w którym nieczęsto jest miejsce na taką frajdę. Może jest to wskazówka na przyszłość, aby lepiej tę pracę organizować i mieć częściej szansę na zabawę przy pracy.

Yelyzaveta: Ja akurat od tej dłubaniny uciekam jak tylko mogę! Być może wynika to z faktu, że nad filmami w szkole pracowałam w takim trybie "nigdzie nie wychodzę, tylko siedzę i animuję". Teraz dopiero zaczęłam znowu łapać te przyjemne momenty. Ostatnio miałam zlecenie, że robiłam dymek, który naprawdę mogłam zrobić bardzo szybko, ale ja go robiłam trzy albo cztery godziny. Poczułam znowu "fun", przy czym absolutnie to się nie przeskalowało pieniężnie. Dla mnie najbardziej cennym etapem jest "world creating". Można to nazwać plastyką, ale jest to szukanie zasad, na których nasz obrazek i rytm działa i trzeba je konsekwentnie ułożyć. Łapie się wątki i rozmyśla, dlaczego one muszą tutaj być. Kolor, muzyka, nurty, uczucia. Podoba mi się zszywanie tych połączeń, a kiedy zaczynasz to robić, stają się one naturalne. To jest jak wąchanie pewnych śladów, jak świat ma funkcjonować. Mnie interesuje robienie wizualnie pełnych obrazów. Chcę, aby wygląd bohatera komunikował odczucia, aby piksele na ekranie dawały informacje.

Julia: Wydaje mi się, że dla mnie najprzyjemniejszy jest etap wymyślania. Dlatego robię animacje poklatkową, ponieważ ona jest bardzo różnorodna. Dzięki temu każdy jej etap jest dla mnie interesujący i cieszę się, kiedy wchodzę w następny. Etap wymyślania - robię! Robię, robię, to montujmy! Dobra, zmontowałam, to teraz dźwięk. Kiedy zdążę się znudzić, wchodzę w następny etap i to jest fajne. Ale trzeba to sobie wycyrklować, aby działało. Czasami się udaje, a czasami nie. Etap wymyślania jest jednak ciut wyżej od pozostałych. Animacje robi się bardzo długo i dobrze jest wybrać temat, który cię interesuje, bo potem się z nim "bujasz". Musisz mieć siłę, aby o nim myśleć, analizować i z nim być. To jest cenne i staram się mądrze dobierać tematy. Wtedy czuję, że mogłam poświęcić wystarczająco czasu, aby jakieś zagadnienie zbadać. Normalnie, gdybym nie robiła filmów, nie mogłabym leżeć dwóch godzin na podłodze i się zastanawiać, dlaczego robię filmy, co dotyczy TO NIE BĘDZIE FILM FESTIWALOWY. Poświęciłam na to mnóstwo czasu! Ktoś by wszedł i powiedział: "Julia, co ty robisz? Leżysz na ziemi. Pracuj!", a ja mówię: "Pracuję. Z tego będzie film".

Yelyzaveta: Animacja sama w sobie jest medytatywna. Umówmy się, w animacji rysunkowej spędza się mnóstwo czasu nad charakterem ruchu i musisz uzupełnić klatki. To bardzo mocne skupienie, aby śledzić wszystkie punkty i aby miały one konsekwentne działanie. Ten proces obejmuje część myślową, ale w tym wszystkim jest czas, aby pomyśleć jeszcze o czymś innym.

Szymon: Albo żeby zupełnie się wyłączyć i nie myśleć! Yelisaveta powiedziała o medytacji i rzeczywiście tak jest przy lalkowej animacji czy wycinance: zdjęcie, przesuwasz, zdjęcie, przesuwasz. Repetytywność tego procesu jest wyzwalająca, odprężająca. Dlatego takie "dłubanie" jest przyjemne.

Yelisaveta: Animacja jest super!

Nie mam wątpliwości, że siedzą przede mną świadomi i dojrzali twórcy. Zatem mam pytanie o Wasze plany na przyszłości i kolejne projekty.

Kasia: Jestem teraz na V roku studiów i przygotowuję film dyplomowy. Będzie to próba animowanego dokumentu. Mieliśmy z Szymonem plany, aby to PUSZCZA: DYPTYK była animowanym dokumentem, ale ogłoszono pandemię i pozostaliśmy przy autorskiej kreacji realizowanej na podstawie nagranych rozmów, artykułów. W nowym projekcie chcę, aby dźwięk był w pełni dokumentalnym zapisem. Mam też producenta Fumi Studio i mam nadzieję, że uda się to zrealizować przy pomocy środków z PISFu. To będzie mój pierwszy większy film i debiut. Czuję też wiele obaw z tym związanych, ale wiem, że to "coś innego" niż filmy realizowane w domu lub małej pracowni. Poza tym, pracuję, obecnie robię animacje do dokumentu. Staram się działać, choć przyszłość nie wydaje się pewna.

Szymon: Mnie też czeka walka z filmem dyplomowym. Kasia ma na ten moment znacznie dokładniej zarysowany plan niż ja. Pomysł już istnieje, ale nie jest on jeszcze na tyle dojrzały, abym o nim opowiadał. To będzie inny film niż moje poprzednie. Staram się cały czas zmieniać techniki i style. A potem, cóź... Myślę, że dalej będę starał się reżyserować filmy. Obecnie pracuję przy efektach wizualnych do seriali i filmów. Taką ścieżkę kariery też rozważam. Jest to dosyć przyjemna dłubanina, praca z obrazem. A na wypadek, gdybym kiedyś stwierdził, że nie chcę dalej pracować w branży filmowej, zacząłem równolegle studiować biologię. Obecnie mam urlop dziekański, ale za rok będę się zastanawiał, czy wrócę - być może pójdę też tą drogą.

Yelyzaveta: Jestem w trakcie produkcji nowego filmu, który jest sporym wyzwaniem, ponieważ nie wiem do końca, co w nim będzie. Piszę na nowo scenariusz, który w tym momencie jest podzielony na pięć języków. Dlatego będę musiała znaleźć jeden klucz. To na pewno będzie inny film niż wszystkie, które robiłam. To proces, który również stresuje. Na razie jestem na końcówce fazy prokrastynacji.

Julia: To jest ważny etap procesu!

Yelyzaveta: Tak! Szkołę skończyłam rok temu i to był też czas, aby zastanowić się nad dorosłym życiem, na przykład, skąd zapłacić czynsz. Nie miałam głowy do myślenia o filmie. Ale teraz powoli wraca mi chęć do zrobienia czegoś twórczego. To będzie dziwny film.

Julia: W sierpniu 2021 ukończyłam Szkołę i udało mi się w końcu wyjść z systemu "jeden film rocznie". To było bardzo męczące. Najgorszy jest fakt, że wraz z ukończeniem studiów ma się wciąż poczucie, że trzeba robić następny film. Budzi to pewien niepokój. Wtedy trzeba sobie powiedzieć "nie". Jak pozbyłam się niepokoju, to udało mi się złapać balans. Według mnie to istotne, aby po Szkole trochę odpocząć. Poza tym, prowadzę warsztaty filmowe z dziećmi w domach kultury, co jest przyjemne, bo w tym wypadku ważniejszy jest sam proces, a nie efekt końcowy. To jest bardzo uwalniające, bo w Szkole to jednak ten efekt końcowy jest oceniany. Teraz, kiedy pojawił się balans pomiędzy pracą i odpoczynkiem, czuję powoli chęć, aby znowu wyrazić siebie filmowo. Dlatego, powoli, zbieram materiały, piszę, ale bez poczucia, że muszę to zrobić teraz.

Trzymamy kciuki za Wasze projekty, a w planach mamy kolejne rozmowy z naszymi twórcami!

Rozmawiała: Małgorzata Lisiecka-Muniak z Biura Promocji Szkoły Filmowej w Łodzi
Foto: Anna Kazimierczak

Foto 2 - Julia Orlik
Foto 3 - Yelysaveta Pysmak
Foto 4 - Szymon Ruczyński
Foto 5 - Katarzyna Małyszko